Nigdy nie sądził, że będzie cukiernikiem. Miał zamiar zostać mechanikiem i złożył podanie o przyjęcie do technikum mechanicznego w Krakowie. Ale gdy przybył do Krakowa z Markowej koło Łańcuta musiał przejść operację okulistyczną. Potem chodził na ćwiczenia rehabilitacyjne oka, ale i tak lekarze uznali, że nie może jednak zostać mechanikiem. Wtedy wuj Antoni Lisicki namówił go na cukiernictwo.
Od 1952 roku podjął praktykę w jego firmie. Po trzech latach zdobył uprawnienia czeladnika. W 1959 roku otrzymał dyplom mistrza w zawodzie i otworzył własny zakład przy placu Wolnica 3.
– Uprawiamy tradycyjne cukiernictwo, czyli wykonujemy całą ofertę tego typu firm – stwierdza. – Gdy zdawałem egzamin na czeladnika musiałem umieć wszystko, co wymagane jest w tym zawodzie. Kandydat na tegoż nie mógł wykręcić się, że czegoś nie umie. Taki nie miał co szukać szczęścia w tym fachu.
Dementuje opinię, że Antoni Lisicki nie lubił dzielić się swą wiedzą zawodową z uczniami. Wprost przeciwnie. Byłoby mu wstyd, gdyby jego uczeń na egzaminie czeladniczym wykazywał się nieznajomością receptur, czy brakiem manualnych umiejętności. I rzeczywiście jego uczniowie należeli potem do czołówki cukierniczej w Krakowie.
Roman Cyran rychło znalazł szeroką klientelę. Przychodzili do niego tramwajarze z ulicy świętego Wawrzyńca, energetycy z ulicy Dajwór, kupcy z pobliskiego placu. Wprawdzie tramwajarze wynieśli się potem na ulicę Brożka, a energetycy w inne rejony miasta, ale za to zaczęli u niego zamawiać ciastka kierownicy restauracji i hoteli, które nagle zaczęły mnożyć się na Kazimierzu.
– Chcą mieć wyrób gotowy, na zamówienie i bardziej się to im opłaca, niż utrzymywanie własnego personelu, który zajmowałby się wyrobami cukierniczymi – stwierdza. W 2011 roku firmę Romana Cyrana przejęła córka Monika Cyran – Kuśmierek, absolwentka Uniwersytetu Ekonomicznego, która pomagała wcześniej ojcu.